Chorangiew Michala Archaniola - Adam Przechrzta
Шрифт:
Интервал:
Закладка:
- Jeśli chodzi o zapach, to mogłam równie dobrze poświęcić koszulkę.
- Wydawało mi się, że kupno nowych majtek będzie cię mniej kosztować…
- Głupek. Prześlę ci wymiary mailem.
- Niby jak mnie zmusisz do kupna?!
- Pamiętasz tego antykwariusza? - odezwała się słodko. - Tego, którego ktoś musi prowadzić za rączkę?
Zgrzytnąłem zębami. Koszka roześmiała się i przerwała połączenie. Przez parę następnych minut wyrażałem swoją opinię na temat rosyjskiego wywiadu, jego adeptów, rozpaskudzonych nastolatek w ogólności i Rosjanek w szczególności. Po polsku, rosyjsku i francusku. Nie chodziło rzecz jasna o pieniądze, nie jestem skąpy. Wstydzę się kupować cokolwiek na stoiskach dla pań. A teraz jeszcze ta bielizna…
- Może ty byś mogła? - zwróciłem się do Julii błagalnym tonem.
Pokręciła głową, w jej oczach błyszczały swawolne iskierki.
- To dość… osobisty prezent, powinien go kupić najbardziej zainteresowany.
- Nie jestem zainteresowany! - ryknąłem.
Uniosła dłonie w uspokajającym geście.
- Nie potrafiłabym nawet - stwierdziła z udaną powagą. - Ona najwyraźniej straciła właśnie majteczki o znaczeniu - zastanowiła się - militarnym.
- Jakim?!
- No… robiące wrażenie na mężczyznach. Potrzebne są jej jakieś seksowne, wybierz takie, które będą oddziaływać na twoją wyobraźnię.
- Zmywasz dzisiaj gary po kolacji - warknąłem, obrzucając Julię wrogim spojrzeniem.
- Tak jest, kapitanie! - Zasalutowała mi kpiąco.
Moja groźba nie wywarła na dziewczynie wielkiego wrażenia, wiedziała świetnie, że mam zmywarkę.
* * *
Uchyliłem lekko okno, wpuszczając do samochodu pachnące palonymi liśćmi powietrze. Lubię jesień - mimo nostalgii i myśli o przemijaniu, jakie we mnie wywołuje.
- Gdzie jedziemy? - odezwała się Anna.
- Do domu.
- Przecież byłam już u ciebie w domu. - Skrzywiła się lekko.
Rzeczywiście była, nawet niedawno. Niestety, spotkanie z Julią nie poprawiło Annie humoru. Nie, żeby mnie o coś podejrzewała, ale jakby to powiedzieć…? Panie raczej nie przypadły sobie do gustu…
- To niewielka posiadłość w lesie - powiedziałem. - Będziesz zachwycona.
- Zachwycona? - Spojrzała na mnie spod oka. - Mnie niełatwo zachwycić.
- Zobaczysz. Chcę też, żebyś poznała wujka Maksa.
- Niewiele o nim mówisz.
- Wujek to wujek… Jedna uwaga: jeśli coś powie, należy go słuchać.
Uniosła brwi w wyrazie dezaprobaty. Westchnąłem, każdy uczy się na własnych błędach… Dwa kilometry od celu zatrzymałem wóz i jeszcze raz powiadomiłem Maksa o naszym przybyciu, wujek nie lubi niespodzianek.
Kiedy parkowałem, czekał już na nas przed domem. Maks zbliża się do sześćdziesiątki, choć wygląda dwadzieścia lat młodziej. Szczupły, ubrany w kosztowny garnitur od Ermenegildo Zegny, z idealnie dobranym krawatem, jest niewątpliwie atrakcyjnym mężczyzną. Cała garderoba wujka była szyta su misura - na miarę. On sam także jest „na miarę”. Szare oczy w wąskiej, drapieżnej twarzy rozjarzyły się zadowoleniem na mój widok, chłodno otaksowały moją towarzyszkę.
- Zamknij buzię, kochanie - powiedziałem z uśmiechem do Anny. - Bo ci mucha wleci.
Klepnąłem Maksa po ramieniu, otrzymałem w zamian lekkie skinienie głowy. Wujek jest dość powściągliwy w kontaktach międzyludzkich. Co nie znaczy, że nie oddałby mi lewej nerki, gdyby zaszła taka potrzeba. Po prostu nie widzi powodu, aby to demonstrować, w sumie mnie to odpowiada, ja jestem taki sam.
Nadal lekko oszołomiona jego wyglądem Anna przywitała się i zostaliśmy zaproszeni do środka. Po kilku minutach, które spędziliśmy na popijaniu chilijskiego wina Casa Viva, wychwyciła subtelną aurę zagrożenia, jaką emanował Maks. Oczywiście nie mogła się oprzeć, żeby nie sprawdzić tego osobiście…
Kiedy poprosiła o oprowadzenie po domu, wiedziałem, że liczy na towarzystwo wujka. Wzruszyłem ramionami, widząc, jak znikają za drzwiami sali treningowej. Przypuszczałem, że Annę zainteresują manekiny ćwiczebne, byłem pewien, że takich nie mają nawet w Specnazie.
Rozparłem się w fotelu, smakując bursztynowy płyn o zapachu melona i brzoskwini, Chardonnay z doliny Casablanca było naprawdę doskonałe. Przymknąłem oczy, nie zwracając uwagi na dochodzące przez solidne drzwi odgłosy. Niektórzy nigdy nie dorosną… Kiedy pojawili się ponownie, Anna miała porwaną bluzeczkę i siniak na twarzy, a Maks poprawiał lekko przekrzywiony krawat.
- Dzieciaki - mruknąłem. - Ustaliliście już kolejność dziobania?
Anna prychnęła pogardliwie, ale zaczerwieniła się nieznacznie. Maks wręczył mi bez słowa lekarstwo na siniaki.
- Nadstaw ryjek - powiedziałem, sadzając sobie Annę na kolanach. - Jeśli ci tego zaraz nie posmaruję, jutro będziesz opuchnięta.
Nacierając delikatnie policzek dziewczyny, zerknąłem odruchowo w jej dekolt. Pozbawiona paru guzików bluzeczka okrywała piersi w niewielkim stopniu, koronkowy biustonosz uwydatniał ich kuszące kształty. Cóż, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło…
- Zostaniecie na noc? - spytał Maks.
- Tak, zdecydowanie tak - potwierdziłem.
* * *
Pocałowałem Annę delikatnie i wysunąłem się z pościeli. Zamruczała coś, ale się nie obudziła. Narzuciwszy gruby szlafrok, wyszedłem na ganek. Maks siedział na bujanym fotelu i palii cygaro. Od lat obaj budzimy się około czwartej w nocy i trudno nam potem zasnąć. Co prawda, gdybym poprosił, Anna pomogłaby mi w tym skutecznie, ale chciałem porozmawiać z wujkiem. Zająłem wolny fotel, poczęstowałem się cygarem, Maks podał mi ogień. Otuliłem nogi pledem, nad ranem było naprawdę zimno. Przez dłuższą chwilę paliliśmy w milczeniu, nie potrzeba nam wielu słów.
- Z Anną to na poważnie? - Maks odezwał się wreszcie.
W rzeczywistości nie potrzebował mojej odpowiedzi, do tej pory nie przywiozłem tu żadnej kobiety.
- Na poważnie. A jak u ciebie?
Westchnął, wykonując nieokreślony gest. Znaczy - jak zwykle. Na początku lat osiemdziesiątych Maks otrzymał zadanie - miał zabić jednego z liderów „Solidarności”. Z bliżej nieznanych mi przyczyn nie tylko nie wykonał rozkazu, ale i przeszedł na drugą stronę ryzykując życiem, ocalił wiele osób. Nie zapomniano mu tego. Niemal nigdy nie dyskontuje swojej przeszłości, jednak kontakty, jakie posiada w sferach rządowych, zadziwiają mnie do dzisiaj. Nie to oczywiście stanowi problem, problemem jest, że zakochał się w żonie jednego z ówczesnych dysydentów, tego przeznaczonego do odstrzału. Ten człowiek już nie żyje, umarł z przyczyn naturalnych, a jego żona nie związała się z nikim do dzisiaj. Ma czterdzieści kilka lat i nadal oszałamia urodą. Maks nie jest bynajmniej nieśmiały, ale jakoś nie może się zdecydować, aby nawiązać z nią bliższą znajomość. W pewnym sensie mu się nie dziwię, trzeba mieć nielichy tupet, żeby podejść do kobiety i powiedzieć jej: „Dzień dobry, chciałbym panią bliżej poznać, bo wie pani, miałem kiedyś zabić pani męża, ale…”. Kiedyś będę musiał coś z tym zrobić, ale jeszcze nie teraz, chwilowo nie mam koncepcji.
- Moje przybrane rodzeństwo - wycisnąłem przez zdławione gardło. - Wiesz coś o nich? Chciałbym się z nimi spotkać.
- Oczywiście. Kiedy tylko zechcesz.
- Myślisz, że oni będą chcieli…?
- Chcą od lat - odparł obojętnym tonem.
Przełknąłem z wysiłkiem ślinę.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
- Nie byłeś gotowy. No i nie pytałeś.
- Ale skoro oni…
- To nie ma znaczenia - przerwał mi stanowczo. - Lubię ich, ale to, czego chcą, nie jest dla mnie najważniejsze.
Zamilkłem, zgasiłem niedopałek cygara. Za plecami usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi, poczułem delikatny zapach znajomych perfum - Anna. Posadziłem ją sobie na kolanach, przytuliłem.
- Mogę się z nimi spotkać w przyszłym tygodniu? Potwierdził mruknięciem.
- Przyjdą do ciebie na uczelnię.
- Dlaczego tam? Nie moglibyśmy gdzieś na neutralnym gruncie?
- Nie - odpowiedział zdecydowanie. - Obiecałem im. Planują to spotkanie od lat, mniej więcej raz w tygodniu któreś z nich do mnie dzwoni.
Zatkało mnie. Z drugiej strony powinienem o to spytać już dawno. Przecież wiedziałem, że każda próba wpłynięcia na Maksa przypomina usiłowania zmierzające do przesunięcia kamiennego muru. Strata czasu.
- Niech będzie na uczelni - zgodziłem się z wahaniem. - Jeszcze jedno…
- Tak?
- Orientujesz się też w damskiej modzie? Wiesz, majteczki i takie tam. - Obrzuciłem ubranie wujka znaczącym spojrzeniem.
- Chcesz obdarować ukochaną?
- Nie - burknąłem. - Pewną bezczelną smarkulę. Szantażuje mnie. Zresztą nieważne, podaj mi nazwy kilku znanych firm.
- Czy ja też na tym skorzystam? - ożywiła się Anna.
- Pewnie, nie oszczędzaj mnie, jedne majteczki więcej, jedne mniej…
- Przecież możesz je kupić przez Internet - zauważył Maks.
- Nie, nie będę tchórzył, zrobię to osobiście - warknąłem. - I żadnych uwag!
Maks uniósł dłoń jak do przysięgi.
- Żadnych uwag - zachichotała Anna.
* * *
Koncert muzyki cygańskiej na krakowskim Kazimierzu wyraźnie się Annie spodobał. Mnie także, potrzebowałem czegoś, co oderwałoby moje myśli od problemów bieliźnianych. Kupiłem co trzeba, ale przypłaciłem to niemal rozstrojem nerwowym. Kiedy okazało się, że mam zamiar wybrać coś z oferty ekskluzywnej firmy Lejaby, ekspedientce, która mnie obsługiwała, przyszły na pomoc dwie inne. Wszystkie pełne dobrych chęci i fachowej wiedzy. W ciągu pół godziny dowiedziałem się na temat damskiej bielizny więcej niż komukolwiek mogłoby to wyjść na dobre, w dodatku jedna ze sprzedawczyń, najwyraźniej poruszona moim hojnym gestem, zaproponowała mi dalsze, już osobiste korepetycje w tym zakresie… Na szczęście już po wszystkim. Do Moskwy powędrowała paczka zawierająca trzy pary majteczek z kolekcji Nuage Bouquets, kilka innych otrzymała Anna. Miałem zamiar namówić ją na prywatny pokaz…
Spacerowaliśmy urokliwymi uliczkami Kazimierza bez konkretnego celu. Moja zwykle małomówna towarzyszka zasypywała mnie pytaniami na temat zabytków i muzyki cygańskiej. Dzięki temu, że już dawniej interesowałem się Kazimierzem, mogłem odpowiedzieć chociaż na niektóre. Gorzej było z moją orientacją w zakresie kultury cygańskiej, chociaż to i owo wiedziałem. Kilka lat temu miałem studenta - Roma, który wyjaśnił mi pewne sprawy, choć na niektóre pytania nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Nie dziwiłem się, byłem dla niego obcy, jak wszyscy gadje.
Nagle Anna zatrzymała się, pokazując mi z psotnym uśmiechem grupkę siedzących na ławce Cyganek. Najstarsza, licząca sobie pod siedemdziesiątkę, rozkładała właśnie talię kart, tłumacząc coś z powagą młodej, ładnej kobiecie okrytej barwnym tradycyjnym szalem.
- Może poprosimy o wróżbę? - zapytała.
- Nie bądź dzieckiem - mruknąłem. - Romowie nigdy nie wróżą obcym na serio, większość z nich nie ma zresztą o tym najmniejszego pojęcia, to tylko sposób zarobkowania.
- Nie lubisz ich? - Spojrzała na mnie z ciekawością.
- Generalnie nie mam nic przeciwko Cyganom, choć wiesz, bywają różni… Po prostu prawdopodobieństwo, że akurat ta kobieta potrafi wróżyć, jest znikome. A już możliwość, żeby potraktowała twoją prośbę poważnie, praktycznie nie istnieje. To pewnie rodzina któregoś z tych muzyków, którzy występowali na koncercie.
- Nie zaczepiają nikogo - odezwała się Anna z namysłem. - Nie wygląda na to, aby zależało im na pieniądzach.
- No dobrze - ustąpiłem. - Może trafiliśmy właśnie na cygańską wróżkę w otoczeniu romskich księżniczek. Nie zmienia to faktu, że nie będą chciały z nami gadać.
- Spróbujemy? Naprawdę mam na to ochotę.
Zmierzyłem Annę ponurym wzrokiem.
- Zachowujesz się jak małoletnia trzpiotka - powiedziałem surowo.
- Wiem - roześmiała się, przytulając się do mojego boku. - I strasznie dobrze mi z tym. A tobie po prostu brakuje motywacji.
Szeptem wyjaśniła mi, jak bardzo będzie mi wdzięczna, jeśli namówię starszą Cygankę na wróżbę.
- To chyba niemożliwe fizycznie, wiesz, są pewne ograniczenia anatomiczne - wymamrotałem z niedowierzaniem.
- Założysz się? - zapytała z udawaną powagą.
Westchnąłem i podszedłem do starej, przywitałem się w romani. Zerknęła na mnie ostro, młodsze kobiety przestały paplać. Po chwili z ociąganiem odpowiedziała na moje pozdrowienie. Zapytałem o wróżbę, także w romani. Znam tylko kilkadziesiąt zwrotów w tym języku, większość właśnie wykorzystałem. Wiedziałem, że jeśli Cyganka będzie chciała kontynuować konwersację, zbłaźnię się błyskawicznie. Jej twarz przybrała kpiący wyraz.
- Oczywiście - odparła po polsku. - Za darmo.
Sięgnęła po dłoń Anny, wpatrzyła się w nią z uwagą.
Spoważniała.
- Widzę zemstę, krew i łzy. Widzę odkupienie. I krew, coraz więcej krwi. - Wzdrygnęła się wyraźnie. - Jest też miłość - odezwała się łagodniej. - Miłość do tego, który jest potępiony, do tej, która jest niewinna, i do mężczyzny, który dokona wyboru. To wszystko - powiedziała, kierując wzrok na mnie.
Bez słowa wskazałem karty. Nigdy nie widziałem Cyganki wróżącej czy też udającej wróżenie za pomocą innych niż zwykłe kart. Na ławce leżała talia Tarota. Swego czasu interesowałem się historią systemów wróżebnych i znałem się na tym lepiej niż niejedna gazetowa „ekspertka”. Było w starej Romce coś, co mnie rozdrażniło, jakaś pogardliwa wyniosłość, chciałem ją złapać na kłamstwie.
Potasowała wprawnie, skinęła, żebym przełożył. Dotykałem talii sekundę dłużej niż to było potrzebne, zbadałem fakturę kartonu opuszkami palców. Karty wyglądały na bardzo stare, być może zeszłowieczne. Kobieta zdecydowała się na układ nazywany Trzema Filarami Ognia. Najtrudniejszy, znany tylko wyjątkowo doświadczonym tarocistom.
- Sam widzisz - zwróciła się do mnie, jakby kontynuując rozmowę prowadzoną na innej płaszczyźnie.
Widziałem, nie wyglądało to najlepiej.
- Śmierć za tobą, śmierć przed tobą.
Trzy Filary Ognia to układ, który można interpretować godzinami, jednak czasem wystarczy zdanie. Takie, które zawiera sedno wróżby - śmierć. Karty przepowiadały podwójną śmierć. Anna wyciągnęła z torebki złotą carską pięciorublówkę i cisnęła starej na podołek.
- Jedźmy do domu - zawołała, ciągnąc mnie w kierunku samochodu. - Musimy się przekonać, co jest możliwe, a co nie.
Nie wierzę we wróżby, jednak zdarza się, że czasami mam wrażenie dotknięcia czegoś nieznanego, czegoś poza granicami normalnej percepcji. Tak jak teraz. Anny najwyraźniej to nie dotyczyło, w drodze doprecyzowała swoją ofertę, a ja już po chwili zapomniałem o wszystkim, skupiłem się na lekko ochrypłym szepcie mojej dziewczyny. To, co proponowała, było bardziej interesujące niż wszystkie wróżby świata. Zaparkowałem auto i chichocząc, pobiegliśmy do mojego mieszkania. Żadne z nas nie miało zamiaru bawić się kartami.